Autor: Jon Ronson
Tytuł: Człowiek, który gapił się na kozy
Wydawnictwo: W.A.B.
Zapewne wiele, jak nie większość, osób odparłoby, że nic, nawet ilość liter się nie zgadza. W dodatku kozy istnieją, z kosmitami to różnie bywa i przeciętna osoba niezbyt ma możliwość ich ujrzenia przez całe swoje życie. Choć zawsze mogą świetnie się ukrywać, by stale obserwować ziemię, szykując inwazję, współpracę z reptilianami bądź cokolwiek innego. Niemniej nie o tym być miało.
Wracając - niby dwie skrajnie różne sprawy, lecz obie znalazły się w przedstawianej książce. Książce rozprawiającej nie o pasterzach czy kimkolwiek innym prowadzącym działalność gospodarczą. Książce o wojsku...
Właściwie niewiele można powiedzieć, żeby czegoś nie zdradzić. Mamy wszakże do czynienia z reportażem, co dodatkowo utrudnia sprawę, bo powszechnie wiadomo, że jakiejś konkretnej, ustalonej fabuły to one raczej nie mają, jedynie coś podobnego do tasiemcowych serii - róbmy wszystko, byle zakończenie się zgadzało. Może właśnie taka chaotyczność wpłynęła na pozytywny odbiór książki. Albo zwyczajnie autor potrafi pisać, nie wykluczajmy tego.
Całość zaczyna się od próby przejścia przez ścianę, nieudanej zresztą. Potem historia powoli się rozwija, ukazuje nam coraz więcej postaci [było ich ze dwadzieścia lub więcej, znacznej części z imion nie wymienię, więc pomińmy je milczeniem] oraz właściwie niespodziewanych zdarzeń. Niby wszyscy kojarzą Strefę 51, jednak próby zatrzymania serc kóz myślą i upartym wpatrywaniem się w nie to coś, czym raczej lepiej się nie chwalić. Tutaj otrzymujemy jeszcze więcej, nawet rzekomych kosmitów, przez których doszło kiedyś do zbiorowego samobójstwa. A także perełkę, coś, co zapoczątkowało całą historię [podejrzewam, że między innymi dzięki niemu autor wpadł na pomysł zbadania sprawy] - Podręcznik działań operacyjnych Pierwszego Batalionu Matki Ziemi Jima Channona.
Podczas czytania przewinie się wiele postaci, toteż prawdopodobnie większość zapamięta tylko kilka z nich. Osobiście trudno mi cokolwiek napisać właśnie przez to, używać więc będę jedynie ogólników. Niemniej spora część z wymienionych posiadała jakąś charakterystyczną cechę czy zwyczajnie robiła coś nietypowego. Bardziej od samej tematyki książki.
Dostajemy wyjątkowo ciche kozy o połamanych nogach, czasami także pozbawione niektórych kończyn, człowieka, któremu udało się myślą zabić chomika, ludzi wpływających na innych poprzez różnego rodzaju muzykę, niekiedy połączoną z głośnikami, sporych rozmiarów kontenerem oraz wyjątkowo rażącym, migającym światłem. Są generałowie, komandosi, uczeni, nawet celebryci [tutaj sztuk: jedna] znani z niestworzonych historii [to nic, że jak na razie wszystkie rozmijały się z prawdą w stopniu dość rażącym] oraz odkryciu pochodzenia Nessiego. W rzeczywistości to dinozaur mieszkający tam od dawien dawna. Obecność swą ujawnią także Rycerze Jedi [nie mylić ze Star Warsami] na różnym stopniu wtajemniczenia. Znaczna większość niestety nie zdołała opanować nawet pierwszego stopnia, a co dopiero trzeciego, dającego niebagatelne możliwości.
Cóż, można by wymieniać jeszcze długo, lecz jaki miałoby to sens. Dodajmy, że ów reportaż w gruncie rzeczy jest komedią. Nawet rzeczy... gorszące opisane zostały w sposób może nie tyle humorystyczny, co pozwalający widzowi nieco mniej się wczuć w bohaterów. Przynajmniej tak to odbieram, inni mogą mieć zdanie odwrotne. Z pewnością jednak coś do niej ludzi przyciąga, inaczej po cóż ktokolwiek trudziłby się z nakręceniem filmu? A na podstawie tej książki najłatwiejsze zadanie to to nie jest.
Nazbierało się wiele przeczeń oraz najczęściej wykorzystywanych wyrazów, treści przekazano niewiele, ale tak bywa, gdy mowa o czymś interesującym. Może książka nie powala formą, ale z całą pewnością warta jest uwagi. Każdego, choćby jako ciekawostka. Reasumując - polecam.
8/10