Autor: Rafał Kosik
Tytuł: FNiN oraz (nie)Bezpieczne Dorastanie
Wydawnictwo: Powergraph
Co byś zrobił, gdybyś został praktycznie sam w obcym mieście, w obcym państwie, bez środków do życia, a wszyscy chcieli cię zamordować? Próbowałbyś coś zdziałać? A może zapłakałbyś w kącie żałośnie?
Przed [prawie] takimi to pytaniami stanęli główni bohaterzy najnowszego, czternastego już, tomu FNiNu. Przyznam - wstęp jest nieco przedramatyzowany, ale zasada ta sama. Czyli po prostu kontynuujemy przygodę w Anglii, tym razem z Laurą. Tę oto książeczkę można ponoć czytać oddzielnie od całej serii, acz ciągłe aluzje do poprzednich tomów podają to, zapisane nawet na okładce, stwierdzenie w wątpliwość. Tak czy owak - nie o tym być miało.
Seria, jak wiadomo, przygodowa, science-fiction, komedia nawet - słaba, bo słaba, ale jednak - bez romansu. Co ciekawe, osobiście uważam, że jest go wiele, choć sam autor stwierdził gdzieś, jakoby nie umiał ich pisać. Ogółem taka literatura młodzieżowa rządząca się swoimi prawami, gdzie gatunki jasno określić raczej trudno, toteż się nie czepiamy, skądże znowu. Przecie całkiem przypadkowa głupota Neta dotycząca pewnych spraw czy niedoszłe ciągłe randki to nic, żaden spowalniacz fabuły. Jednakże ciągle odchodzimy od tematu, a wypadałoby porządnie zacząć. Tak więc - od początku:
Superpaczce brakuje pieniędzy, gdyż znaleźli się w drogim wyspiarskim kraju o miesiąc za wcześnie, do tego przylatuje Laura - dziewczyna Felixa -, a oni nadal udają, że wszystko jest świetnie i nie ma sensu martwić rodziców, przecież sobie poradzą, jak zawsze. Postanowili więc poszukać pracy, coby nie spać pod mostem bądź zwyczajnie mieć możliwość zjedzenia czegoś ponad kanapką z chlebem. Na początku szło nie najlepiej, lecz oto nagłe Net dostaje wiadomość od dyrektora, w której podany został jakiś hotel akurat poszukujący pracowników. Jakkolwiek to podejrzane - postanowili tam pracować, czego potem raczej żałowali...
Mimo iż dojście do tego momentu nieco trwało, właściwie mało znaczy, gdyż wtedy to rozpoczyna się fabuła właściwa mająca w sobie wiele, dosłownie. Bohaterów ogarnia dziwne otępienie przez co chociażby Felix nie potrafi nawet otworzyć stuletnich drzwi. W wielkim stylu powraca Mamrot z propozycją nie do odrzucenia, Wunrung, komplanty, a nawet pewne złośliwe AI, którego nazwy stały czytelnik powinien się domyśleć raczej wcześnie. [Anagramy, anagramy wszędzie.] Dojdzie też kilka nowych postaci oraz owe absurdy, niemniej aluzji ogrom. Ach! i polityka, bardzo... nieumiejętna oraz pełna nietypowych manipulacji. Teoretycznie dużo wszystkiego, ciekawie bardzo, w praktyce niby też, ale całość jakoś kuleje, część zdarzeń zdecydowanie nie powinna mieć miejsca, choć to akurat wyłącznie moje zdanie.
Postaci raczej nie trzeba przedstawiać, przejdźmy więc do strony technicznej. Wypadałoby może zacząć od pierwszej rzucającej się w oczy rzeczy - otóż Laura zyskała włosy neonoworóżowe, choć zawsze używała farby czerwonej. Błąd ten wystąpił już pod koniec tomu poprzedniego, by zostać w tym na dłużej. Konkretnie do momentu, uzasadnionej, zmiany koloru przez dziewczynę. Niby nic, lecz jakoś tak irytuje czy zwyczajnie odmila czytanie.
Miej więcej od czasu nadprogramowych historii, w sensie tomu dwunastego - tym tuż po, drogi autor zamęcza nas przypisami dotyczącymi rzeczy nawet najoczywistszych. Tłumaczenie znaczenia CV bądź drona to już przesada, a zdarzały się rzeczy głupsze tylko ich nie pamiętam. Dodatkowo kłótnie z redaktor - mało, bo mało, ale zawsze - o istnienie jakiegoś wyrazu także nieco zniechęca.
Warto nadmienić, iż w całej serii chronologia działa wadliwie, jeśli w ogóle. Przypomnijmy - aktualnie spędzali wakacje po drugiej klasie gimnazjum, a wypowiedź Neta sugeruje, że jest to gdzieś koło 2015/16 roku. Zaczynając szkołę całość miała miejsce jakoś w latach 2004-6, a klas nie powtarzali. Taka tam wieczna młodość. Dodatkowo występuje coraz większa ilość anglicyzmów czy takie srajfony [1992 lecz u nas popularne stały się koło 2010] lub nawet twarzoksiążki [2004, dopiero w 2009 przestał przynosić straty, a niedługo potem ludzie masowo opisywali tam całe swoje życie]. Niby science-fiction, niby wszystko dobrze, bo przecież były już wtedy, lecz taki przeskok z tomu na tom wygląda najwyżej miernie. No i drony, nie zapominajmy o wszędobylskich dronach, które posiadają nawet Niusy czy Niuanse. Coś jakby troszkę źle. Tak troszeńkę, troszeniunieńkę.
Wszystko sprawia wrażenie czepiania się, bo kogo obchodzą takie rzeczy, przecie ludzie ich nie zauważają. A jednak, skoro znam osobę podzielającą moje zdanie. Ogółem drogi pan autor sprawia wrażenie, jakby uznawał czytelników na coraz głupszych, choć wypowiedzi slangiem młodzieżowym dobrze mu idą. Czasem nie rozumiem części dialogów. Ogólnie seria zmienia się w takiego typowego shounena, że się tak wyrażę czyli zwyczajnie takie od zera do bohatera, lecz protagoniści od samego początku posiadają ponadprzęciętne umiejętności. Prócz Laury, ale nie jest w superpaczce, nie liczy się. Z początku szkoła, potem sny [Pałac Snów], miasto [Orbitalny Spisek] czy Instytut [Bunt Maszyn], by przejść do całego świata, a co tam, będzie fajnie. Takie tam wesołe podejście do życia, gdy coś można zniszczyć jest ciekawiej.
Zwyczajne ciągnięcie serii na siłę, choć jakaś szansa na nagłe oświecenia pana autora zawsze istnieje, oby nadeszła. Na ten czas niech czyta, kto chce z naciskiem na stałych czytelników bądź osoby, którym tego typu niedogodności zwyczajnie nie przeszkadzają. Coś w tym musi być, skoro udało mi się przeczytać wszystkie tomy, acz to bardziej seria do pożyczenia od kogoś niż kupna. A jeśli nie ma - poczekania aż ktoś ją sobie za nas załatwi.
Słabe 5/10
poniedziałek, 2 maja 2016
Subskrybuj:
Posty (Atom)